Jeździłem cały weekend, katowałem rower po korzeniach, kamieniach i szutrze, i nic. Wskoczyłem dziś rano na ścieżkę rowerową i kapeć w 10 minut. Ironia losu?
Stuknięcie 30 i słabe samopoczucie/stan zdrowia wymusiły na mnie konieczność wynalezienia ciekawej aktywności fizycznej. Po kilku mniej lub więcej udanych próbach zanudzenia się na śmierć bieganiem kółek po stadionie wsiadłem na rower i to był strzał w 10. Do tej pory zejść z roweru nie mogę.