Wybrałem się z dziewczyną na wyprawę po Żuławach Wiślanych; generalnie chcieliśmy uzyskać dobry czas jazdy więc jechaliśmy po znanych nam ścieżkach, dość szybko. Trasa Oliwa, Gdańsk, Pruszcz Gdański, Pszczółki, Żelisławki (plus powrót). Za ładny mamy Wrzesień by marnować czas na siedzenie w domu.
Chodzę nieprzytomny, ledwo kontaktuję i do tego ostatnio mam złe przygody. Generalnie wyjazd do pracy był dziś wymuszony, po drodze same przeszkody w postaci pieszych na drodze dla rowerów, zaparkowane samochody, gości łamiących przepisy ruchu drogowego i oczywiście masę czerwonych świateł na skrzyżowaniach. Trasa zwyczajowa: Oliwa-Gdynia-Oliwa.
Zrobiłem ponad 50 kilometrów po mieście; objechałem całe Trójmiasto ładną pętlą przy okazji podziwiając postępy prac budowlanych na euro 2012. Całe szczęście że nie budują chińskie konsorcja, może zdążą przed ostatnim meczem.
Korzystając z tego małego okna przyzwoitej pogody wskoczyłem na siodło i pomknąłem do lasu. A ponieważ kobieta marudziła że jej nie zabieram, to pociągnąłem ją za sobą. W lesie o dziwo sucho, trasa wyśmienita mimo że nie wybierałem najłatwiejszych odcinków, zatem prędkość przyzwoita. Kierunek jazdy: Oliwa, Gołębiewo, Mały Kack, Witomino, Gdynia, Sopot, Oliwa.
Zacznę od tego że dziś standardowe 24km drogami twardymi a tylko 12km pełnego terenu. Popadało, więc rower fantastycznie wybrudzony. Do tego zaliczyłem solidną glebę na zjeździe - szorowałem szutrową nawierzchnię łokciem. Trasa miasto: Oliwa - Gdynia - Oliwa; trasa teren: Oliwa, źródło Marii, Wrzeszcz, Oliwa. W sumie zrobiłem więcej km, ale licznik coś strajkuje.
Moja dziewczyna nie jest zapaloną rowerzystką. Sport jakikolwiek, gdzie trzeba się trochę wysilić uważa za zło. Niemniej jednak, staram się ją pociągnąć w stronę kolarstwa turystycznego i nie spędzania każdej minuty na pracach domowych. W każdym razie sobotni wyjazd uznała za ekstremalny, natomiast ja za regeneracyjny. Trasa dość długa, nieco kluczenia, zygzakowania i ogólnego szukania ładnych miejscówek z przeciętnym tempem. Oliwa, Wrzeszcz, Brzeźno, ścieżką rowerową do Sopotu, Gdynia, Rumia, powrót do Oliwy. Po powrocie odstawiłem dziewczynę i pojechałem małą pętlę treningową po lasach Trójmiasta. Niedosyt.
Jeździłem cały weekend, katowałem rower po korzeniach, kamieniach i szutrze, i nic. Wskoczyłem dziś rano na ścieżkę rowerową i kapeć w 10 minut. Ironia losu?
Wielki przejazd rowerowy w Gdańsku uważam za imprezę nie trafioną. Nie z winy organizatorów, tylko z winy polityków, którzy obiecują gruszki na wierzbie, a jak jest każdy widzi. Do tego się spóźniają na umówione spotkanie, przez co ludzie stali około godziny na piekielnym słońcu, po to tylko by wysłuchać kilka wyświechtanych frazesów. Jazda przez Gdańsk też była nerwowa, bo tempo niskie i w tłumie widziałem kilka kolizji; ekscesy w stylu, gruby facet wymachujący pięściami, bo ktoś go prawie najechał. W sumie 18 km nerwów. Za rok nie jadę.
Afterparty zrobiłem sobie sam, wyjazd do lasu, po różnych ścieżkach pomiędzy Oliwą a Wrzeszczem, potem duża pętla nad morze, od mola do mola i powrót do Oliwy z Sopotu. Lajcik.
Stuknięcie 30 i słabe samopoczucie/stan zdrowia wymusiły na mnie konieczność wynalezienia ciekawej aktywności fizycznej. Po kilku mniej lub więcej udanych próbach zanudzenia się na śmierć bieganiem kółek po stadionie wsiadłem na rower i to był strzał w 10. Do tej pory zejść z roweru nie mogę.